27.06.2018

Czarna dziura

Zastanawiam się
nad życiem nad sensem
nad celem nad sobą
szukam wtedy rozwiązań
dużo rozpamiętuję
analizuję pierwiastki przeszłości

Tworzę (naprawdę) piękne galaktyki
głębokie szerokie nasycone
słowem nieograniczone
miliony gwiazd rozświetla portal
czarna dziura nie jest taka straszna
gdy te wieńce zapraszają

Tam jest przestronnie
tam jest wygodnie
choć po upadku kości pękają na zawsze
nie zrosną się zrosną się byle jak
wciąż nie będą całe
a kiedy ostatni podda się już
więcej nie zawalczy o mnie nikt
tam na dole będzie czekać azyl
dwanaście stóp od niczego po nic

Będzie musiało minąć dużo szans
lecz na końcu
gdy przez kraty przeniknie moje ciało
skruszałe w pył
znowu stworzę barwne galaktyki
bo wśród nich nie ma krzywd

Bezsilność

Dni przelatują mi przez palce
cel gdzieś uciekł
czy to ja go zgubiłam
nie wiem nic co by ukoiło
skronie zbolałe mogłoby być aż nadto
wystarczające przepełniające

Noce są krótkie
choć zaciera się granica
i rozpływają drzwi na zmianę
mogę zasnąć w każdej chwili
nie chcę chcę
czekam na półpiętrze
wydaje się to pomiędzy
gdy zamykam oczy kupuję los
na loterię bez nagród

Budzę się wcześnie
budzę się późno
zasypiam nad ranem
zasypiam wieczorem
wszystko to samo
a samo to wszystko postawić nogę
przy nodze drugiej zapomina

Leżę włóczę kończynami
jak opętana z sił wyssana
już u progu tracę kontrolę

Ręce choć w pełni swobodne
związane ciasno w uścisku żelaznym
jakby z piekieł i niebios
na wojnę zesłano ogień i gromy
pole bitwy opustoszało
kto o nim myśli kiedy tylu zabitych
ono zniszczone
zostało samo sobie

Patrzę w przestrzeń
czuję w środku te strzały niecelne
co rozerwały ziemię
ciśnie mi się na usta jakiś jęk
i tak nic nie znaczy
skoro uleci przede mnie
nawet go nie ujrzę
wpatruję lecz nie widzę
zawartości cennej inspiracji



Krótko o monotonii

Minął dzień
tłumaczyć sobie
nieszczerze niezupełnie zmęczenie
nie
jednak czas leci
chwila po chwili
poszarzał świat

Dziś minął dzień
czwarty już
ciężki powolny
nigdzie mu się nie spieszyło
ale nie pozwalał się wyprzedzić
ani poganiać się nie dawał

Zamknął tego człowieka
w sobie
dalej obojętnie



26.06.2018

Szklany człowiek

Woda zalała ściany zatrzymując się na dłoniach
małych moich zniszczonych
nadając im życie jakby nowe
na chwilę były mniej szorstkie
jak lewa pierś trzy mile od serca

Palce jeden po drugim
do dziesięciu odliczałam
jedenasta była ta kropla
nasycenie swoje coraz bliżej śniegu zmieniając
od wina po maki letnie
miarowo dołączały do niej kolejne

Woda popłynęła strumieniem wartkim
kłóciła się o barwę atramentu
struga ciemna w dół zmierzała
ja obojętnie stałam
czekając na inne
a nie przyszły
czemu zwlekały

Część mnie dalej walczy z grawitacją
nie zagłusza jednak uderzenia tej
coraz cięższej duszy
co upada płacze kuli się
a nie tłucze szklanych murów
umysł rozsadza to miasto niewidzialne