Milczeć
już na wieczność
by czuć
że gniew ulatuje
krzyk wyrywa się z piersi
a ran nie uleczy nawet pan wieczny
czas
Biec samotnie
w miejscu
i widzieć
niewidzialne
by spaść
w otchłań bezdenną
Tam miłości nie ma
a umysł niszczeje
jakby bólem trawiony
bezpowrotnie
Płakać
z potęgi i bezradności
bo sił nie ma
i wola padła
u jego stóp
słaba już dawno
nawet nie próbuje powstać
Nic do stracenia
a jednak
posiadać tak wiele
pogardę największą znać lepiej od szczęścia
Zostać
gdy tak ciemno
a nic się już przecież nie zdarzy