27.09.2018
Obłęd
Dzień poszarzał w krysztale swojej przejrzystości, zaszedł jakby tysiącami sekund zbieranym purpurowym nalotem, by ustąpić niecierpliwiącemu się w swym kolorycie Słońcu, co mimo pośpiechu leniwie zapada w sen zimowy niedźwiedzi. Wyciąga promienie złociste, mnogość igieł niezliczoną wbija w płótno impresji nieba, zagarnia ruchem powolnym, szerokim, plamy przesycone barwami skradzionymi ze światła czystymi, jakby ukryć chciało cały ten szlak pędzla sobie samemu pozostawiony. Układa się między obłoki atramentem przesiąknięte, mroku oddechem tchnięte do życia nowego, w czeluściach nocy drapieżnej, węża nieprzewidywalnego, co owija się wokół mojej szyi niczym kajdany w żelaznym uścisku zimnej stali, przeszywa chłodem, do żył wnika ten jad potężny, paraliżuje najmniejszą tkankę, krwi kroplę tuż przy sercu lękiem ściśniętym do cna.
Gdy to dziecko niewinne rozjaśniać drogę w swoim tańcu kwiatów wiosennych ustaje, kruki na kształt liści z popiołu wzniesionych zapowiadają czarną madonnę, a ona kroczy dumnie w pełni księżyca gwiazdami osrebrzona w kłębach dymu gęstego, sadzą z kominów otulona. Tak wita się moja upiorna przyjaciółka, mara senna ceremonię odprawia przy świecach zgaszonych, gdy tylko wpełznie pod mgły postacią przez okna nieszczelne i zbudzi mnie z letargu, porazi wizjami. Ostatnio bywa nieswoja, rozedrgana w tej posągowej formie, burzy mury od kul i tak już dziurawe, na wpół przeżarte od tych wizyt. Panoszy się w umyśle bezbronnym od dawna, lecz nigdy tak natrętnie jakoby pasożyt się do żył moich nie pchała.
Z czasem zaczynam wpuszczać dalej te giętkie palce chłodu, który mnie ogarnia, nie chcę czuć, nie chcę widzieć, nie chcę być, nawet Słońce opromienia inną ziemię. Po tej stronie wszystko wymiera, we właściwej chwili każdy błękit i każda materia, wszystko końca dobiega, kruki zabijają kanarki niewinne, stadami rozdzierają alabaster, plamią go rdzą i rubinem, aż kości w pył obrócą, by wirowały na wietrze między mgłą i popiołem w danse macabre daleko stąd niesione. To ona , ta magia czarna, w obłęd duszę kruchą wpędziła jak wilk owce w ciemny las zagania, tak ona w szponach swoich, będąc mi przyjaciółką, do snu wiecznego w świadomości rozdartej utuliła.